Milczenie

2012-02-16 10.41

W świecie istnieją dwa rodzaje milczenie: ważne i błahe, mądre i nieuważne, czy po prostu dobre i złe.

Milczenie – zwłaszcza gdy naprzeciwko nas siedzi drugi człowiek – może okazać się bardo niezręczne. Czujemy się w obowiązku, by coś powiedzieć, tak jakby milczenie wytwarzało nagłe zobowiązanie. Zwłaszcza gdy się nie znamy, a nagle przyszło nam usiąść przy stole obok siebie lub podczas spotkania towarzyskiego przedstawieni sobie zaczynamy rozmawiać. Milczenie w tym sensie staje się wyrwaniem z kontekstu, pewności, uświadamia nam, że przed nami nowa osoba, nowa sytuacja, nowe zadanie.

Tak jak bywa męczące milczenie może też oznaczać pustkę. Już nie mamy nic sobie do powiedzenia, chociaż znamy się całe lata. Miłość wygasa, przyjaźń nie jest już taka szczera. Z przyzwyczajenia spotykamy się jeszcze z kimś kto kiedyś był dla nas ważny. Nie umiejąc przerwać nieistniejącej już relacji zadręczamy się wzajemnie próbując rozmawiać. Milczenie oznacza ostatni moment, po którym nic się nie wydarza.

Taki typ milczenia ma negatywny charakter, dlatego tak się go boimy, wolimy włączyć już muzykę, niż zanurzyć się w milczeniu, odsłaniającym słabości, pokazującym, że nic już nie ma. Milczenie we dwoje, tak jak samotność wobec drugiego człowieka najbardziej boli, dlatego wolimy jakikolwiek szum, który zagłuszy milczenie. Bojąc się jednak milczenia i widząc w nim niezręczność, pęknięcie relacji, niemożliwość podjęcia rozmowy, zapominamy, że jest jeszcze ten drugi rodzaj, pozytywny aspekt milczenia.

Zaczyna się ono w naszym domu, kiedy nie musimy niczym zagłuszać, ani nic już nikomu udowadniać. Praca w milczeniu daje nam skupienie i nie ważne czy piszemy książkę, czy gotujemy obiad. Krojenie marchewki jest równie ważne jak dobrze napisany tekst. Gest po geście, koncentrując się na jakiejś czynności oddajemy się jej całkowicie, nawet nie wiedząc kiedy smakujemy chwilę. Nie ważne co będzie efektem, ważna staje się sama czynność.

Milcząc możemy pozwolić by nasza świadomość działała swobodnie – nic jej nie przeszkadza, ani cudze słowa, ani dźwięki dookoła. Pozostajemy wobec siebie, nierozwiązanych problemów, za szybko zakwalifikowanych i rozstrzygniętych kwestii. Można wówczas spokojnie myśleć, dostrzec to, co wcześniej w zgiełku różnych rozmów, koncepcji, pomysłów zostało najzwyczajniej zagadane.

W ciszy przemykający przez pokój kot daje obecność, która nie rozprasza. Spokój idzie wraz z milczeniem i porządkuje myśli. Najprzyjemniejsze milczenie może być jednak wtedy, kiedy możemy milczeć z drugim człowiekiem. Ten rodzaj milczenia wymaga jednak przyjaźni, głębokiej, doświadczonej więzi, świadomości, że możemy wzajemnie polegać na sobie. Nic już nie trzeba dodawać, zagajać, dbać – wystarczy wypić razem herbatę. Można po prostu usiąść naprzeciwko siebie i pomilczeć. To milczenie razem a nie przeciwko sobie, czy wobec siebie – oddzielające od innych, od męczącej codzienności.

W milczeniu i tym pozytywnym, i tym negatywnym odsłaniają się tak na prawdę nasze słabości. Ucząc się milczeć uczymy się siebie, poznajemy na co nas stać, co możemy, co dla nas jest ważne, a co stanowi zaledwie błahostkę chwili.

W pewnym sensie, to pozytywne milczenie przygotowuje nas na rozmowę z drugim człowiekiem. Wiedząc kim się jest, lepiej się słucha drugiego człowieka, rozmowa nie służy już wtedy temu by się wygadać, wyrzucić z siebie wszystko, co przyszło nam do głowy. Rozmowa jest po to, by dopełnić siebie, otwierając się na drugiego człowieka. Milczenie by słuchać daje nam takie właśnie otwarcie, skupienie na drugim, poświęcenie mu czasu, który paradoksalnie może się stać naszym czasem.

Milczenie to również nasza codzienność, wkradająca się do wielu sytuacji, gdy jedziemy samochodem, odbieramy pocztę, gdy idziemy z psem na spacer. Jest równie naturalne jak rozmowa, otaczający nas zgiełk miasta. Staje się wyzwaniem dopiero wówczas, gdy sobie uświadomimy, że milczymy – a wtedy to od nas zależy, czy będzie ono dla nas utrapieniem czy może istotnym elementem życia. Najważniejsze, żeby milczenia się nie bać, dotrzeć do jego pozytywnego aspektu, kształtującego nasze życie. Najważniejsze to nauczyć się milczeć – dla siebie i dla innych.

Kilka słów o kocie

kotNie ma nic wspanialszego jak uratować kota, wyleczyć psa, ominąć na drodze rozpędzonym samochodem jeża, nakarmić zimą ptaki. Tu nie chodzi tylko o mruczenie, wielkie zielone oczy przyglądające się każdemu ruchowi, radosne miauczenie na widok wracającego do domu człowieka, godziny spędzone nad książką z kotem na kolanach. Tu dzieje się coś więcej.
Dawno, dawno temu, kiedy matka Gaja oddychała jeszcze spokojnie, zwierzęta zaczęły tracić swój teren. Gdy zaczęto wypalać i karczować pola, ekosystem zmienił swe oblicze. Miasta rozrastając się coraz bardziej wypierały przestrzeń natury do zmarginalizowanej formy. Przemysł coraz bardziej zanieczyszczał.
We współczesnych miastach pojawiają się niechciani goście, szczury biegające w kanalizacji, gołębie zanieczyszczające ulice, bezczeszczące pomniki ludzkiej chwały, dzikie koty bezczelnie pakujące się do piwnic. Ci niechciani goście byli dużo wcześniej, przed nami, jak wszystkie inne zwierzęta, których nawet nam nie chce się dostrzec (kto widzi żabę na jezdni i zwalnia?!)
Nie tak dawno temu, kiedy matka Gaja nie oddychała już spokojnie, a zwierzęta znalazły miejsce swego życia w coraz bardziej ograniczonych terenach, człowiek zaczął nadawać przyrodzie nowe cechy. Pierwotny szacunek łowców do ofiary, zaczął ustępować uprzedmiotawiającemu nastawieniu. Pies jest dobry, bo patrzy wiernie w oczy i pilnuje domostwa. Koń jest doby, bo daje transport, jeleń jest dobry bo daje sport, rozrywkę (jakże miło jest zabijać jelenia…) i jest pożywieniem. Kot jest zły, bo jest fałszywy. Dlatego można na niego polować – chyba że zamknie się go w piwnicy by polował na myszy.
We współczesnych miastach pojawiają się coraz bardziej obolałe istoty. Ze złamanymi łapkami, potrącone przez samochody, porzucone przez znudzonych właścicieli (w 101 dalmatyńczykach szczeniaki szczęśliwie nie dorastają!), zatrute przez karmy nafaszerowane trucizną, wygłodniałe i niechciane. To nie ich świat, więc niech się od niego trzymają z daleka.
Całkiem niedawno temu, kiedy matka Gaja zaczęła walczyć o życie, ludzie zauważyli co robią. Dlatego pojawili się wariaci, przykuwający się do drzew by bronić ekologicznych terenów. Dlatego w miastach zaczęło roić się od totalnych świrów, zbierających potrzebujące pomocy zwierzaki z ulicy. Coraz więcej fundacji ekologicznych i coraz więcej stowarzyszeń poświęcających swą działalność niechcianym zwierzakom. Można mówić, że to marnotrawstwo, stracona energia na zwierzę, gdy inny człowiek w potrzebie. Ale można też zobaczyć w zwierzaku istotę, tak samo odczuwającą, zmęczoną, cierpiącą i przerażoną. Można też zobaczyć odpowiedzialność, za to, co zrobiono z jego przestrzenią do życia z wartością jego życia. Człowiek ma duży dług do spłacenia wobec wszystkich tych istot, którym odebrał tak wiele.
Nie ma nic wspanialszego jak uratować kota. Po nieprzespanych nocach, by nakarmić malucha, dać lekarstwo, po godzinach spędzonych na poprawianiu opatrunku i szalonych rajdach po mieście by zdążyć do weterynarza, człowiek budzi się pewnego dnia a przy nim mruczy zdrowy kot. Z lśniącą sierścią, z normalnym oddechem, otwierając powoli zdrowe oczy. Potem już wszystko inne jest dodatkiem, dającym sprowadzić się do jednego: obecności. Tak jak drugi człowiek, tak zwierzątko, niezależnie od rozmiarów i potrzeb, jest obecnością.

Rok akademicki otwarty!

10014809_10152399131862473_3630218906697995630_oO edukacji napisano już wiele. Studia pedagogiczne dają nam całe systemy nauczania, sprzedając klucz do kształcenia. Prawda jednak jest taka, że dopiero stając wobec sali pełnej uczniów, studentów, słuchaczy człowiek zaczyna się uczyć. Czego? Najpierw siebie, własnych możliwości, uczy się przekraczania własnych ograniczeń i słabości. Robienie wykładu to nie tylko przedstawianie wiedzy, to coś więcej, to wyjście do drugiego człowieka, czasami pokazanie mu tego, co dla nas najważniejsze. Stąd najpierw konfrontacja wykładowcy z samym sobą, wartościowanie i przewartościowanie tego, co ważne. Wykładowca czasami jest jak aktor tyle, że gdy aktor odgrywa role, które napisał mu ktoś inny, wykładowca wchodzi rolę, którą sam dla siebie pisze, swojego lepszego ja. Innym razem wykładowca jest jak poszukiwacz klucza do zrozumienia drugiego człowieka, klucza, otwierającego drugiemu inny sposób widzenia świat. Czasami jest też przyjacielem/przyjaciółką, człowiekiem spotykającym drugiego, odpowiadając na jego istnienie, potrzeby, wymagania. To ciągła droga podejmowana z każdym nowym wykładem, z każdą nową grupą.
Wykładając człowiek uczy się również drugiego. Z każdym rocznikiem pojawia się nowe pokolenie, świat idzie do przodu, nie czeka aż go dogonimy. Tak łatwo stanąć w miejscu i wzdychać, ach w latach 90tych, 70tych, 50tych, tak łatwo przywiązać się do jednego okresu w życiu i zrobić z niego złote lata już nie tylko własnego życia ale i kultury. Są to westchnienia wszystkich tych, którzy nie potrafią cieszyć się ze spotkania z nowym pokoleniem. Wykładając ma się bezpośredni dostęp do tego, co teraz. Studenci mogą zaskakiwać, dziwić, ale i budzić podziw, szacunek, pokazując swoim zachowaniem, sposobem wyrażania się te wszystkie zmiany, których można by nie zauważyć, gdyby zamknąć się w sobie. Dlatego wykładanie jest jak wciąganie się w rzeczywistość. Znika gdzieś wiek, upodobanie wykładowcy, pojawia się rozmowa, pojawia się rzeczywistość przychodząca wraz z każdym nowym studentem.
Wykładowca uczy się też tego, co już wie. Ile razy można opowiadać o Platonie? Jak człowiek ma szczęście i znajdzie stały etat, można o Platonie mówić całe życie. Narzekanie na rutynę jest największym niezrozumieniem wykładu. Wiedzę odpakowuje się po kawałku, dla samego siebie, dla innych, za każdym razem widząc coś zupełnie nowego. Trzeba tylko dać się zaskoczyć tym, co już wiemy, trzeba tylko chcieć raz jeszcze zacząć się uczyć. To uczestnictwo w przygodzie nauki. Stare poglądy budują raz jeszcze fundamenty. Nowe koncepcje prowokują.
Przede wszystkim jednak sam wykład się zmienia. Prowadzony kiedyś z podwyższenia katedry, prowadził do dominacji wykładającego nad grupą. Ten kto zajmował miejsce za katedrą dzierżył władzę płynącą z jego wiedzy i sprawowanej funkcji. Studenci mogli w nabożnym skupieniu chłonąć wszystkie słowa, prawie bez oddechu, z szacunkiem dla samej funkcji i wiedzy. Z czasem sala wykładowa przestała budować taki dystans, choć ciągle wykładowca stojąc w centralnym miejscu skupia na sobie uwagę jako ta osoba, która teraz zarządza: czasem, wiedzą, poznaniem. Wiek XXI należy już do zupełnie innej dydaktyki. Wykładający wcale nie dzierży wiedzy, nie zarządza nią, nie jest jedynym który dysponuje tajemnymi księgami. Samo stwierdzenie „zgoooglować” nie wyrażą tylko dominacji jednej wyszukiwarki internetowej. Ono raczej pokazuje mobilność wiedzy.
Współczesny wykładowca to człowiek pokazujący studentom jak wykorzystać posiadaną przez nich wiedzę, jak wykorzystać umiejętności wyszukiwania danych. Zadaniem podstawowym jest nie wykładanie jako takie, a raczej rozmowa, uwrażliwienie na problemy, zainteresowanie drugiego by chciał poszukiwać dalej. W rzeczywistości elektronicznego świata, przenikającego naszą codzienność (wystarczy wziąć do ręki zwykły telefon a człowiek łączy się z internetem automatycznie) dydaktyka przenosi się w inny wymiar. I nie chodzi tylko o e-learnning, ale o samo nastawienie do przekazu wiedzy i mądrości. Sofia (σοφία), Ennoia (ἐπιστήμη), episteme (επιστήμη): mądrość, myśl i poznanie we współczesnym świecie: są na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko pokazać niebezpieczeństwa w ich zdobywaniu i wskazać na możliwości jakie dają. Wykładowca w XXI wieku ma za zadanie zainteresować, tak by student chciał korzystać z tego, co oferuje mu rzeczywistość. Żeby to jednak zrobić, sam musi być zaangażowany zarówno w myślenie, poznanie jak i daną mu rzeczywistość.