Pod biała pierzynką. Puchowo. Pięknie, bajkowo, dziecinnie. Śnieg, wszędzie śnieg, śnieżek sobie prószy. Robi się tak pięknie przed naszymi oczami, w naszych snach. Robi się tak cudownie. Więc w biel się otulamy i śnimy nasze wspomnienia o dzieciństwie, o rodzinie, o wszystkim tym, co dla nas piękne.
Biel kolor żałoby. Białe sari jest jak przekleństwo. Samotna wdowa. W bieli wszystko tonie, żal, samotność odrzucenie. Nie widać śladów, po których można dotrzeć z powrotem do domu. Można całkowicie się zagubić. Nie pomyśleć. Zatonąć. Gdzieś nasze życie nie jest już nasze. Żal wykruszył wszystkie dobre wspomnienia.
Biel kolor demonów. Przychodzą nocą. Śmierć jest biała. Biała skóra zniewolenia. Bieli trzeba się bać, jest w niej zatracenie. Nie można nic już zrobić, można tylko zostać podporządkowanym. Nagłe domaganie się by wszystko przestało istnieć, albo zaczęło istnieć na zupełnie inny sposób. Za sobą pozostawia to, co bezpieczne, kochane, bliskie. Dalej jest tylko zimno.
Biel to ślady wyraźnie widoczne. Każdy krok postawiony na śniegu jest jak wyrok śmierci. Głód ciągnie w pobliże jedzenia. A tam już czekają znudzeni życiem. Nie ważne sarny, jelenie, wilki. Legalne, nielegalne. Biel zagłusza odgłosy bicia serca, agonii, strzałów. Co nie poszło na komorę, będzie długo rozrywać ciało. Ślady krwi na śniegu krzyczą jeszcze głośniej. Życia nikt już nie zwróci.
Biel to zasypane ślady, urwane tropy. Był dom, nie ma domu. Było ciepło, nie ma ciepła. Wyrzucone, pozostawione, samo nie wie jak i kiedy, dlaczego. Było tak cudnie, wszyscy się cieszyli, była miska, kocyk, kolana. W bieli nie ma tropów. Coraz mocniej wieje. Rozwiewa pamięć. Każdy płatek śniegu jest jak wyrok. Zimno, coraz zimniej. Zamarza się z pamięcią o kolanach, o cieple. Skulone ciało przywiązane do drzewa jeszcze pamięta tamte zapachy.
Biel zapowiada hałas. Cała przestrzeń zajęta, gdy w szalonym pędzie, człowiek po człowieku, jeden obok drugiego, suną góra dół, jak w obłędzie. Biel zapowiada, że teraz człowiek będzie tutaj rządził. Szaraki mają zniknąć, przycupnąć gdzieś z dala od szlaków. Dziki mają się zakopać. Żadnemu zwierzęciu nie wolno wejść na trasę zjazdową. Świat nie jest już ich. Zbudowano miasta i tam nie ma dla nich miejsca. Zbudowano drogi i tam nie ma dla nich miejsca. Zbudowano trasy narciarskie i tam nie ma dla nich miejsca. Biel. Kolej na człowieka, jego radość, jego świat, jego widoki, jego góry, jego trasy.
Biel zapowiada samotność. Teraz na pewno dzieci nie dojadą. Zaspy za wysokie. Ręce za słabe. Pozostaje śnieg, dookoła śnieg. Jest pięknie. Jest bajkowo. Jest samotnie. Biel zapowiada utratę. Kiedyś jeszcze można było odśnieżyć, jeszcze można było iść wolniutko, wzdłuż płotu sąsiada. A teraz nogi nie te, wzrok nie ten. Śnieg wszystko przykrywa. Nawet wspomnienia, że w tamtym domu jeszcze jest. Stary człowiek.
Biel zapowiada strach. Z każdym krokiem jest coraz gorzej. Kule ślizgają się na niepewnej powierzchni. Nogi nie mają stabilnego oparcia. A ludzie przechodzą obok jakby nigdy nic. Nic im się nie dzieje, nic im się nie stało. Od dziecka przyzwyczajeni, by chodzić szybko i energicznie. Nawet nie zauważają, że można inaczej, o kulach, w śniegu. Ręce marzną bardziej, gdy zaciska się na oparciu plastikowej rączki i próbuje utrzymać równowagę. Trening w niechodzeniu od zawsze. Zimą jest jednak jeszcze trudniej. Normalsi tego i tak nie zauważają. Biegną tuż obok. Dobrze, że nie przewrócą.
Pod biała pierzynką. Puchowo. Pięknie, bajkowo. Śnieg, wszędzie śnieg, wszystkie odcienie bieli. Białego maltańczyka na śniegu, w mrozie łapki bolą. Biel wszystkie odcienie żalu.